Ostatniego lata przed przełomem tysiącleci wielkim przebojem science Fiction, który idealnie uchwycił ducha roku 1999, okazał się niespodziewanie Matrix.
W anonimowym, nieco futurystycznym mieście programista Thomas Anderson ( Keanu Reeves) dorabia po nocach jako komputerowy haker Neo. Nieoczekiwanie podchodzi do niego ubrana w skóry atrakcyjna dziewczyna z początkowej sceny kung-fu, Trinity ( Carrie Ann Moss) będąca wysłanniczką tajemniczego rebelianta Morfeusza. ( Lawrence Fishbourne
). Duet chce, by Neo przyłączył się do buntu przeciwko MAtrixowi,, który wysługuje się złowrogimi, niezniszczalnymi agentami w garniturach i ciemnych okularach, kierowanymi przez opryskliwego Smitha. ( Hugo Weaving).
Film regularnie - w stylu Philipa k. Dicka- żongluje rzeczywistością. Smith dosłownie odbiera mowę Neo ( zasklepia mu usta), i wszczepia mu "żywy" implant ("pluskwę). Neo budzi się na innym koszmarnym poziomie rzeczywistości, w których ludzie żyją w zbiornikach z breją i stanowi źródło zasilania i stanowią źródło zasilania gigantycznego komputera. Od tej pory autorzy przeplatają filozoficzne science fiction na nienajgorszym poziomie, ( Łyżka nie istnieje) z zaskakującymi, komputerowo wygenerowanymi scenami i efektami specjalnymi. Reeves, w naprawdę niezłej formie, bez pomocy kaskadera spuszczający łomot przeciwnikom efektownych napowietrznych scen walki. ( Kręconych pod okiem choreografa walk Woo-Pinga Yuena idealnie wykorzystuje nastrój chaosu i zaskoczenia.
Dobro powraca
Ona była wojowniczką. Silną, nieugiętą, zamkniętą w sobie. On — zagubiony, pełen pytań, niepewny, czy w ogóle zasługuje na miano Wybrańca. Ale kiedy Trinity spojrzała na Neo, coś w niej drgnęło. Nie chodziło o przepowiednię Wyroczni. Chodziło o to, że w jego oczach zobaczyła coś, czego nie widziała u nikogo innego — czystą prawdę. Czyste światło.
Ich miłość nie była głośna. Nie potrzebowała słów. Wystarczył dotyk dłoni, spojrzenie w czasie walki, milczenie w kabinie statku. A potem — ten pocałunek, który przywrócił Neo do życia. Nie był to gest romantyczny. To była desperacja, wiara, siła, która wykracza poza logikę. Trinity nie całowała martwego ciała. Całowała duszę, którą znała, którą kochała, którą nie pozwoliła odejść.
Z każdym kolejnym filmem ich więź rosła. Nie byli już tylko partnerami w walce. Byli dwiema połówkami jednej duszy. Neo nie był Wybrańcem bez Trinity. Ona była jego kotwicą, jego powodem, jego sercem. A on — jej wolnością. Przy nim mogła być nie tylko żołnierzem, ale też kobietą, która kocha.
W „Zmartwychwstaniach” to ona staje się Wybrańcem. Bo miłość nie zna hierarchii. Nie ma „ważniejszego”. Są tylko oni — razem. I kiedy lecą przez Matrix, ramię w ramię, to nie jest ucieczka. To jest lot ku wolności. Ku sobie.
To nie była miłość filmowa. To była miłość, która mówi: „Nie musisz być doskonały. Wystarczy, że jesteś mój.” I to właśnie Neo i Trinity pokazali światu.

